Przedmowa do Boskiej Komedii - Alina Świderska
1.
Boska Komedia, uznana została za jedno z największych arcydzieł poezji świata. Potęga fantazji, barwność i plastyka wyobraźni, głębia myśli, rozległa skala uczucia, niemniej rozległa skala motywów twórczych, zespolenie w jedno pierwiastków epickich, lirycznych i dramatycznych, satyry z mistyką, ironii i dowcipu z tragicznym patosem, wreszcie bogactwo języka, dźwięczność wiersza, kunsztowna jego forma - wszystko to razem składa się na zapewnienie poematowi Dantego przodującego stanowiska w literaturze wszechświatowej.
Niemniej, dzieli go od nas taka przestrzeń czasu i świata, że na to, by go móc odczuć i zrozumieć należycie, trzeba nie tylko przenieść się myślą o sześć wieków wstecz, lecz i w społeczeństwo zgoła od naszego odmienne.
Jesteśmy w średnich wiekach. Świat obraca się jeszcze według systemu Ptolomeusza, ziemia stanowi jego ośrodek, a wkoło niej krąży słońce i dziewięć sfer gwiaździstych. Druk i proch jeszcze niewynalezione, ludzie żyją w oczekiwaniu bliskiego końca świata, a drogami przeciągają ze śpiewem pokutnym kompanie pielgrzymów, mijając się z łotrzykami, którzy łupią i rabują, kogo się da. Świat istnieje pod znakiem mordu i gwałtu lub gorliwej pokuty za grzechy. Naiwną wiarę tych ludzi tu i ówdzie zaledwie mąci lekkie zwątpienie: najpotężniejsze umysły korzą się przed dogmatem bez apelacji. Ciekawość ich częstokroć chodzi w parze z brakiem krytycyzmu. Żądni są wszelkich wiadomości, ale każdą wieść przyjmują w sposób równie łatwowierny. Od książki wymagają, aby im była wszystkim: poematem, encyklopedią i podręcznikiem naukowym. Jedyne źródło wiedzy obok Pisma Świętego stanowią dzieła niewielu znanych autorów klasycznych. Stąd pomieszanie pojęć chrześcijańskich i pogańskich. Postaci mitologiczne są osobistościami równie znanymi jak aniołowie i święci, a cudowność wydaje się sprawą powszednią.
Ponadto jesteśmy we Włoszech. Nawet człowiek współczesny nie zdołałby się zorientować wśród osób i sytuacji opisywanych przez Dantego o ile by sam nie pochodził z Toskanii lub z krajów przyległych. Jesteśmy przy tym w epoce trubadurów. Dworność obejścia i wyrażeń, sztuczność i wymuszoność zwrotów poetyckich, silenie się na powiedzenie każdej rzeczy prostej w sposób najbardziej kunsztowny, należy do stylu. I o tym także trzeba pamiętać przy czytaniu poematu Dantego.
Mimo to jest coś co stanowi łącznik pomiędzy nami a tym światem tak odległym, co nas z nim spaja ponad wszystkie wieki. Tym czymś jest odwieczna prawda duszy ludzkiej. Ból i cierpienie, miłość i śmierć pozostają zawsze te same, a wyraz ich zawsze znajdzie oddźwięk w sercu każdego człowieka. Znajdzie go zaś tym bardziej, gdy zostały wyrażone z całą potęgą geniuszu.
Niech więc Boską Komedię czyta każdy, a komu brak czasu lub cierpliwości, aby ją przeczytać całą, niech ją bodaj przerzuci, a z pewnością natrafi na coś, co go zainteresuje.
Poeta znajdzie tam niewyczerpane źródło natchnień, historyk - nieprzebraną kopalnię rysów dziejowych i obyczajowych, malarz - szereg pomysłów artystycznych, przyrodnik - ciekawe zabytki wiedzy prymitywnej, taternik - wrażenia i przeżycia pierwszego w świecie alpinisty, a każdy, kto wrażliwy na piękno - skarby poezji, rozsiane wszędzie na kartach książki. Jedno tylko absolutnie nie dało się przełożyć, a to czar mowy włoskiej. Niech się jednak pocieszą ci, którzy nie znają tego języka: na to, aby móc Dantego czytać w oryginale, nie wystarczy umieć po włosku. Włoszczyzna Dantego trudna jest niezmiernie, bez porównania trudniejsza niż angielszczyzna Szekspira, niż polszczyzna Reja lub Górnickiego.
Oddaję zatem czytelnikom polskim ten nowy przekład Boskiej Komedii w tej nadziei, że dopomoże on im do jej poznania.
2.
Puszczając w świat nowy przekład Boskiej Komedii, czynię to z wielką nieśmiałością. Literatura nasza posiada już znakomite ze wszech miar tłumaczenie E. Porębowicza, z którym moja praca nie może się równać ani pod względem kunsztowności formy, ani pod względem umiejętnie dobranych archaizmów językowych. Mnie szło o co innego. Pragnęłam, o ile to możliwe, uczynić arcydzieło Dantego przystępnym dla jak najszerszego koła czytelników. Dlatego starałam się wszędzie tam, gdzie dało się to zrobić bez sprzeniewierzenia się stylowi oryginału, o największą możliwie prostotę i jasność wyrażeń. Wzorem dla mnie był pod tym względem przekład przez Asnyka III pieśni Piekła. Z biegiem pracy jednak przekonywałam się coraz bardziej, jak dalece ulegał wpływowi Dantego Słowacki w ostatniej dobie swojej twórczości. Toteż usiłowałam, ile mię na to stać było, zbliżyć się cokolwiek do stylu Beniowskiego i Króla Ducha co zresztą czynił i Asnyk w swoim przekładzie .
Z innych przekładów już istniejących, Korsaka nie znam wcale, Stani-sławskiego prawie że nie, Porębowicza nie czytałam nigdy w całości, z chwilą bowiem, kiedy postanowiłam sama tłumaczyć, umyślnie wystrzegałam się czytania cudzych przekładów, aby się nie krępować unikaniem podobieństw. Jedynie tylko z przekładu Mickiewicza XXXIII pieśni Piekła zapamiętałam dwa wiersze i te zastosowałam w swoim tłumaczeniu, zaznaczając to w przypisku. Pieśń III Piekła pozostawiłam w przekładzie Asnyka, nie tłumacząc jej wcale, co również zaznaczone jest w przypisku.
Co się tyczy licencyj, których z konieczności musiałam się dopuszczać, to nie ma ani jednej, na której poparcie nie mogłabym przytoczyć przykładów z naszych wielkich klasyków, Mickiewicza i Słowackiego, lub z Asnyka i Konopnickiej, albo też z samego Dantego . Tu i ówdzie musiałam się uciec do asonansów (co się trafia również i w Beniowskim).
Wreszcie muszę odeprzeć jeden zarzut, który moją pracę spotkał już w rękopisie, a mianowicie, że w paru miejscach (dwóch lub trzech najwyżej) zamiast polskiego, użyłam wyrazu włoskiego. Co do tego powołuję się na artykuł O uczuciu w języku drukowany w Języku Polskim (wrzesień 1921), a przede wszystkim na przykład samego Dantego, który w wielu bardzo miejscach swego poematu używa zwrotów i nawet całych zdań łacińskich, a więc widocznie uznaje, że inny jest walor słowa w każdej mowie .
Daleka jestem od przypuszczenia, że przekład mój jest doskonały. Przeciwnie, sama widzę rozliczne jego usterki, pewna zaś jestem, że znajdzie się jeszcze wiele takich, których wskutek słabości autorskiej nie dostrzegłam.
Alina Świderska, Kraków 1925 |